Z inicjatywy Horsta Teltschika (byłego doradcy kanclerza Helmuta Kohla ds. polityki zagranicznej), licząca 65 osób grupa niemieckich polityków (w tym były prezydent RFN Roman Herzog i były kanclerz Gerhard Schröder, byli ministrowie spraw wewnętrznych Otto Schily i sprawiedliwości Herta Däubler-Gmelin, byli burmistrze – w tym Berlina – Eberhard Diepgen), naukowców (w tym Ernst Ulrich von Weizsaecker i Wilfried Bergmann) i ludzi kultury (reżyser Wim Wenders, pisarze Ingo Schulze i Christoph Hein, aktorzy Hanna Schygulla i Mario Adorf), liczni przedstawiciele biznesu i mediów, a nawet książę Luitpold Bawarski zaapelowali do rządu RFN o zainicjowanie „polityki odprężenia i dialogu z Rosją”, która, co expressis verbis przypominają w opublikowanej na łamach Die Zeit deklaracji „jest od 1814 r. – od czasów Kongresu Wiedeńskiego, uznanym graczem na europejskiej scenie mocarstwowej”. Potrzeby bezpieczeństwa Rosjan są, zdaniem autorów apelu, równie usprawiedliwione, jak potrzeby bezpieczeństwa Niemców, Polaków, Bałtów, czy Ukraińców.
Intelektualiści, ignoranci, czy manipulatorzy?
Sygnatariusze listu zarzucają Zachodowi, że rozszerzył swoje granice na Wschód, nie pogłębiając równocześnie współpracy z Rosją, co musiało zostać uznane w Moskwie za zagrożenie. Nawołują do zrozumienia obaw Rosjan i powołują się na sytuację z 2008 r., gdy, NATO rzekomo zaprosiło Gruzję i Ukrainę do członkostwa w Sojuszu. Wzywają też, by odpowiedzialnością za obecny konflikt Zachodu z Kremlem na tle Ukrainy nie obarczać wyłącznie Rosji.
Deklaracja 65 źle świadczy o kondycji intelektualnej niemieckich elit. Skala nagromadzonych przeinaczeń w tekście sygnowanym przez ludzi o takich nazwiskach przekracza wszelkie normy. Sygnatariusze listu drastycznie mijają się z prawdą, co do wydarzeń i decyzji, które miały, lub rzekomo miały miejsce w nieodległej przeszłości.
Jak było w rzeczywistości – spór o interpretację?
Zachód się rozszerzył nie na Wschód, lecz na wschód. Wschód pisany dużą literą to termin polityczny oznaczający ZSRR i jego satelitów, pisany literą małą to kierunek geograficzny. Między rokiem 1989 a 2004 narody Europy Środkowej, podbite w latach 1939-1945 przez ZSRR, powróciły na swe historyczne miejsce. Niemcy miały walny udział w torowaniu drogi sowieckiemu podbojowi swych wschodnich sąsiadów i są ostatnim narodem, który ma moralne prawo ubolewać nad tym, że odwróciły one skutki niemieckiej polityki tamtych lat, nie uwzględniając rosyjskich ambicji imperialnych i hodowanych przez kremlowską propagandę fobii. Silnik rozszerzania się NATO i UE na wschód pracował w Europie Środkowej – nie w Brukseli, Berlinie czy w Waszyngtonie. To my przekonywaliśmy ich by nas przyjęli, a nie oni nas, byśmy do nich przystąpili. To nasza wola polityczna została przeprowadzona. Nie byliśmy przedmiotem ekspansji, lecz jej podmiotem.
Sygnatariusze deklaracji sięgnęli do roku 1814. Słabo znają historię. My znamy ich lepiej, niż oni nas. Wiemy skąd wzięło się ich rozumowanie – dowód pychy, arogancji i ignorancji. Od 1732 r. – od traktatu trzech czarnych orłów (traktatu Loewenwolda – bałtyckiego Niemca w służbie rosyjskiej), to co zostało ustalone o losach Rzeczypospolitej (Polski, Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy) w rozmowach między Petersburgiem, Berlinem i Wiedniem, było wykonywane. Trudno jest, kształconym na niemieckich uniwersytetach intelektualistom i politykom, których nikt historii naszego regionu nie uczył, zrozumieć, że między Niemcami, a Rosją ktoś jednak jest, ma swoje interesy, wolę polityczną i potencjał do działania. Nie potrafią też najwyraźniej skojarzyć prostej zależności i wyciągnąć z niej wniosków. Mocarstwowa pozycja Rosji w Europie narodziła się wskutek upadku Rzeczypospolitej i podboju przez Moskwę Ukrainy, Białorusi, Litwy i centralnej Polski. Jest zatem naturalne, że w warunkach ich niepodległości pozycja ta jest nie do utrzymania. Jej uznanie i wspieranie jest działaniem przeciw nam i musi być odrzucone. Ukraina, wychodząc z rosyjskiej strefy wpływów, łamie pozycję Moskwy w Europie. Te dwie rzeczy są nie do pogodzenia – niepodległość Ukrainy (Polski, państw bałtyckich i Białorusi) z mocarstwową pozycją Rosji na kontynencie. Niemcy, uznając rosyjskie ambicje, staliby się otwartymi wrogami naszej wolności i tak powinni być potraktowani. Intelektualiści niemieccy, gdyby byli godni tej nazwy, przed tym właśnie powinni przestrzegać swych polityków, a nie ich do tego namawiać.
Jak było w rzeczywistości? – spór o fakty
Sygnatariusze listu mylą się, co do faktów, a zważywszy na to kim są, trudno podejrzewać ich o ignorancję. Musimy zatem uznać, że świadomie kłamią. Nie jest bowiem prawdą, iż Zachód nie zadbał o „pogłębienie współpracy z Rosją”. Już w listopadzie 1993 r. prezydent Jelcyn, Rada Europejska i Komisja Europejska zapowiedzieli stworzenie systemu regularnych konsultacji UE-Rosja. Był to początek budowy dialogu strukturalnego między Moskwą a Brukselą. W 1994 r. podpisano Porozumienie o Partnerstwie i Współpracy UE-Rosja. Ustanowiona na jego mocy struktura dialogu politycznego obejmowała:
Szczyty UE-Rosja zwoływane raz na pół roku począwszy od 1998 r.;
Radę Współpracy obradującą w rytmie dorocznych sesji na poziomie ministrów spraw zagranicznych państw UE i Rosji. W roku 2003 na szczycie UE-Rosja w Rzymie Radę Współpracy przekształcono w Stałą Radę Współpracy. Jej pierwsze posiedzenie miało miejsce w kwietniu 2004 r.
Komitet Współpracy obradujący na szczeblu wyższych urzędników, spotykający się w zależności od potrzeb (w praktyce raz w roku począwszy od kwietnia 1998 r.), przygotowujący pracę Rady Współpracy i wydzielający podkomitety i grupy robocze tworzone dla omawiania kwestii szczegółowych;
Parlamentarny Komitet Współpracy skupiający członków Parlamentu Europejskiego i Dumy. Pierwsze jego posiedzenie miało miejsce w dniach 1-3 grudnia 1997 r.
Tak rozbudowanego dialogu strukturalnego UE nie posiada z żadnym innym państwem świata. Także skala pomocy finansowej przekazanej Rosji przez Unię w latach 1990. nie miała precedensu w odniesieniu do innych państw postsowieckich.
Podobnie zachowało się NATO. W 1994 r. Sojusz powołał do życia Partnerstwo dla Pokoju, którego Rosja stała się uczestnikiem. W 1997 r. utworzono Stałą Radę NATO-Rosja w 2002 r. nadano jej wygodną dla Kremla formułę „20”, zamiast „19+1” (19 państw członkowskich NATO plus Rosja) – tzn. dopuszczono Moskwę do dyskusji przed wypracowaniem w gronie członków Sojuszu jednolitego stanowiska w danej sprawie.
Sygnatariusze apelu 65 mylą się też co do oferty NATO wobec Ukrainy i Gruzji z 2008 r. Kwestia MAP (Planu na rzecz członkostwa), była dyskutowana na szczycie NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 r., ale wskutek opozycji Niemiec i Francji oferty tej ani Kijowowi, ani Tbilisi nie przedstawiono, co zachęciło Moskwę do agresji na Gruzję. Czyżby niemieccy intelektualiści o tym nie wiedzieli?
W 1996 r. przyjęto Rosję do Rady Europy, mimo masowego gwałcenia praw człowieka w Czeczenii. W 1997 r. Rosja weszła do G7, robiąc z niego G8. W 2012 r. przyjęto ją do WTO. Jest też członkiem rozmaitych mniejszych organizacji (np. Rady Państw Morza Bałtyckiego).
To Rosja nie chce współpracy
„Co je moje to je moje, a co je twoje to możemy podyskutować” – to ulubiona formuła kremlowskich dyplomatów. Zaoferowane Moskwie fora współpracy służyły jedynie promocji rosyjskich interesów. Gdy domagano się od Rosji przestrzegania reguł przyjętych w traktatach oskarżała Zachód o ingerencję w jej sprawy wewnętrzne lub o gwałcenie jej stref wpływów.
Niemcy, nie są zdolni do politycznej konfrontacji z Rosją o interesy Europy Środkowej. Wprost przeciwnie, chętnie zapłacą naszymi interesami za swój spokój. Zdominowana przez Berlin UE właśnie „doprecyzowała” (jak ujął to polski MSZ) system sankcji nałożonych na rosyjską branżę naftową i bankową. Rosja znów może zaciągać w Unii długo- i średnioterminowe pożyczki, może też z powrotem kupować technologię niezbędną do nowych odwiertów. Na szczęście to nie unijne sankcje powalają Rosję gospodarczo, lecz nacisk USA, Kanady, Australii, Wielkiej Brytanii i bogatych państw arabskich. Putin ośmieszył Obamę w Syrii i zerwał reset, zamordował Australijczyków w zestrzelonym samolocie, poruszył wpływową mniejszość ukraińską w Kanadzie, zantagonizował Saudów, popierając Asada. Teraz płaci za to. Przegra, cokolwiek myślą niemieccy „intelektualiści”.