„Należy ustanowić konstytucyjny nadzór nad praworządnością unijnych instytucji” – powiedział politolog prof. Tomasz Grzegorz Grosse, wykładowca UW podczas zorganizowanej przez Instytut Myśli Schumana konferencji „Myśl chrześcijańsko-społeczna w kształtowaniu przyszłości Europy”, która odbyła się 10 maja w budynku Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Potrzeba stworzenia konstytucyjnego nadzoru państw członkowskich nad unijnymi instytucjami okazuje się być coraz bardziej paląca, czego dowiodła wizyta delegacji PE w polskim Ministerstwie Edukacji i Nauki i atak na jego szefa prof. Przemysława Czarnka.
Przebywający w delegacji w Polsce członkowie Komisji Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego spotkali się z ministrem edukacji Przemysławem Czarnkiem. Celem ich wizyty była ocena polskiej edukacji, do czego nie mieli żadnego prawa, jako że traktaty wyraźnie mówią, iż edukacja stanowi obszar zarezerwowany dla państwa członkowskiego. Na jakiej zatem podstawie lewicowe eurodeputowane rościły sobie prawo do wydawania ocen o polskim szkolnictwie i samym ministrze Przemysławie Czarnku? Na jakiej podstawie prawnej chciały decydować o tym, jakie badania MEiN ma finansować? Taka postawa unijnej delegacji to jawne pogwałcenie traktatów. Nic zatem dziwnego, iż prof. Czarnek wyjaśnił paniom europosłankom, że jako szef resortu będzie finansował te badania naukowe, które uzna za stosowne i pożyteczne, nie będzie zaś wykładał publicznych pieniędzy na szkalowanie Polaków. Tym samym po raz kolejny potwierdził, że będzie stał na straży dobrze rozumianego interesu państwa polskiego. “Obawiamy się, co stanie się z wolnością akademicką w Polsce” – grzmiała w reakcji francuska eurodeputowana Ilana Cicurel, jakby ktokolwiek upoważnił ją do formułowania tego typu ocen. Francuska polityk ewidentnie ultra vires rości sobie prawo do nienależnych jej kompetencji, co nie może dziwić, bo od lat tego typu bezprawie uchodziło brukselskim politykom bezkarnie i nic nie wskazuje na to, że to się zmieni. A powinno. Powinna istnieć instytucja, która rozliczałaby unijnych polityków z ich działalności i to instytucja utworzona z organów konstytucyjnych państw członkowskich.
Jedynym wnioskiem, na jaki zdobyła się delegacja PE po wizycie w Polsce było to, że “to spotkanie potwierdziło, jak polski rząd oddalił się od standardów unijnych”. Warto w tym miejscu przyjrzeć się owym “unijnym standardom”, od których, “oddalił się polski rząd”. W ramach owych “standardów” traktat lizboński jest tylko na papierze, bo żadna z unijnych instytucji już go nie przestrzega. Wyszarpywanie kolejnych kompetencji z pogwałceniem traktatów oraz obowiązujących w państwach członkowskich praw tak weszło już w nawyk brukselskiemu mainstreamowi, że każdą próbę położenia tamy temu bezprawiu nazywają “brutalnością” oraz “łamaniem praworządności”. Standardem w UE stało się to, że nie obowiązują już żadne standardy, a jeżeli prawo się temu sprzeciwia, tym gorzej dla prawa. Dobrnęliśmy do miejsca, w którym albo powstrzymamy te patologie, albo pogrążymy się w anarchii wraz z całą zideologizowaną UE.
Nad unijnymi instytucjami nie ma żadnego nadzoru, a przecież to obywatele państw członkowskich nadal są suwerenem i chyba najwyższy czas, aby ów suweren upomniał się o swoje prawa. Potrzeba stworzenia organu nadzorczego nad unijnymi instytucjami jest dziś szczególnie paląca nie tylko ze względu na notoryczne łamanie przez nie prawa, ale szerzącą się korupcję i inne niepokojące zjawiska, które stawiają pod znakiem zapytania ciąg dalszy funkcjonowania poszczególnych demokracji. Nie oszukujmy się, niemieckie plany federalizacyjne z demokratycznymi mechanizmami nie mają nic wspólnego. Co więcej sam traktat lizboński, chociaż nieprzestrzegany przez unijny mainstream, wydaje się być w wielu punktach sprzeczny z obowiązującą w Polsce konstytucją. Jest on o tyle specyficznym dokumentem, że jego zawartość była kształtowana na przestrzeni lat na zasadzie wypracowywanego na bieżąco modus vivendi. Pełen niejednoznaczności i niedomówień dawał duże pole dla tworzenia rozwiązań, które niekoniecznie są zgodne z polską ustawą zasadniczą. Stąd pilna potrzeba przedłożenia obecnego kształtu Traktatu Lizbońskiego polskiemu Trybunałowi Konstytucyjnemu i zrewidowania go pod kątem zgodności jego zawartości z polskim prawem.
Atak lewicowych eurodeputowanych z Komisji Kultury i Edukacji PE na ministra Przemysława Czarnka wykazał jeszcze jedną rzecz – środowiska lewicowo-liberalne nie będą przebierały w środkach, aby uderzać w konserwatywnych polskich polityków, szczególnie przed zbliżającymi się wyborami, co stanowi ingerencję w demokratyczne procesy w Polsce. I aż chciałoby się zapytać, jak to się ma do przestrzegania praworządności? Co wspólnego z nią ma robienie niezasłużonego negatywnego PR-u tym politykom, którzy mają inne zdanie w wielu kwestiach niż unijny mainstream? Teraz zapewne należy się spodziewać kolejnej antypolskiej rezolucji i kolejnych bezprawnie nałożonych kar finansowych. Zideologizowane i upolitycznione unijne sądy z pewnością przychylą się do takich wniosków. Jak słusznie zauważył prof. Tomasz Grosse, mamy do czynienia z „rosnącym aktywizmem sędziowskim w UE”, który „ogranicza demokracje państw członkowskich i mamy niejako zmianę z narodowej demokracji na technokrację, to znaczy rządy europejskich urzędników, i z narodowej demokracji na sędziokrację, co oznacza rządy sędziów we współczesnej Europie”. Te wszystkie patologie muszą zostać usunięte, a UE zreformowana, jeżeli chce w ogóle nazywać się unią.
Fakt, iż wspomnianej delegacji przewodniczyła Niemka, Sabine Verheyen jest o tyle wymowny, że pokazuje, komu najbardziej zależy na ingerencji w polską oświatę. Dla Niemców bardzo wygodnym byłoby gdyby polskie dzieci uczyły się historii z wykładów prof. Barbary Engelking – która winą za Holokaust obarcza Polaków, a o której działalność upomnieli się posłowie do PE podczas wizyty w Polsce – i wygląda na to, że zamierzają narzucić nam swoją politykę historyczną via Bruksela. Wizyta eurodeputowanych w polskim MEiN z pewnością była działaniem dokładnie przemyślanym, za którym zapewne pójdą dalsze szykany. Polska będzie atakowana do czasu, kiedy wreszcie się złamie i przyjmie lewicową aksjologię, odchodząc od prawdziwych chrześcijańskich wartości, do czego nie wolno nam dopuścić. Nie oszukujmy się, wojna wypowiedziana polskiemu rządowi jest wojną ideologiczną i wcale nie chodzi w niej o praworządność. To ostatnie słowo jest wytrychem, maskownicą dla skrajnie lewicowej zawartości w postaci dominacji ideologii gender przy jednoczesnym niszczeniu rodziny. Zresztą właśnie dobra kondycja środowisk LGBT była jedną z głównych trosk delegacji PE rozmawiającej z ministrem Czarnkiem. Szef polskiego resortu edukacji powiedział jasno: „Jeśli chodzi o zdrowie osób LGBT+, to jest ono dla mnie tak samo ważne, jak osób nie LGBT+, osób z niepełnosprawnościami ruchowymi. Każdy człowiek ma dokładnie taką samą godność osoby ludzkiej i każdy wymaga zaopiekowania”. Słowa te wywołały niezadowolenie eurodeputowanych, którym najwyraźniej chodziło o wymuszenie afirmacji homoseksualizmu i destrukcję rodziny.
Po raz kolejny widać jak na dłoni, że Unia Europejska potrzebuje poważnych zmian, ale nie w duchu nowej lewicy, ale w duchu Roberta Schumana. Ojciec założyciel Wspólnoty Europejskiej mówił, że albo Europa będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale i słowa te są niezwykle aktualne także dzisiaj. W tym kontekście warto zauważyć jeszcze jedną rzecz: na przestrzeni dziejów upadki wielkich państw poprzedzało zepsucie polityki i obyczajów. Tak było z Imperium Rzymskim, tak było też z I Rzeczpospolitą. Obecnie historia powtarza się w przypadku Unii Europejskiej i wydaje się, że to już ostatni moment na opamiętanie.
Publikacja dzięki:
Magazyn Optyka Schumana (Schuman Optics Magazine)
wydawany przez Instytut Myśli Schumana