Z jednej strony niemieckie media skrytykowały – jakoby ksenofobiczną tezę – wypowiedzianą przez polskiego prezydenta dr Andrzeja Dudę, że państwo powinno zabezpieczyć obywateli przed epidemią z zagranicy, oraz wypowiedzianą przez Jarosława Kaczyńskiego, który po prostu ostrzegł, że imigranci mogą przynieść nieznane choroby, a drugiej strony oficjalne stanowisko coraz większej ilości niemieckich lekarzy, oraz instytutów medycznych, nie pozostawiają wątpliwości, że takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje.
Renomowany Instytut Roberta Kocha (RKI) już po raz kolejny ostrzegł przed zagrożeniem rozprzestrzenienia się rzadkich i niebezpiecznych chorób, które do Niemiec przywożą imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu. Po raz kolejny ten sam temat porusza dziennik „Die Welt”, przytaczając przykłady setek pacjentów, którzy zgłaszają się do niemieckich lekarzy z chorobami, które w tym kraju od dawna nie występują. Podczas rozmowy ze stacją telewizyjną SAT 1 lekarz z Regensburga Michael Meler potwierdza te informacje, dodając, że aby skutecznej zwalczać przywiezione z uchodźcami niebezpieczne i mało znane choroby należy szybko zwiększyć i szkolić medyczny personel. „W ostatnich dniach badałem uchodźców z chorobami, z którymi nie miałem do czynienia już od dwudziestu kilku lat” – stwierdził Meler, dodając, że wielu niemieckich lekarzy w ogóle nie spotkało się z tego typu jednostkami chorobowymi w całej swojej zawodowej karierze.
Brakuje personelu.
Fachowy magazyn lekarski „Aerztezeitung” coraz częściej apeluje do władz o więcej personelu medycznego i więcej szkoleń dla wszystkich, którzy mają zajmować się leczeniem i obsługą uchodźców, bowiem obecny stan osobowy jest we wszystkich landach niewystarczający. Brakuje nie tylko ludzi, ale i sprzętu do wykorzystania przy badaniu uchodźców. Instytut Roberta Kocha potwierdza także diagnozę dotyczącą niedoboru specjalistycznego sprzętu sugerując, że natychmiast należy zwiększyć dostępność imigrantów do badań rentgenowskich, gdyż coraz częściej wykrywane są u nich przypadki zakaźnej tuberkulozy. RKI przyznaje, że jeden prątkujący niezauważony i nieodizolowany chory imigrant, który obecnie mieszka najczęściej w złych warunkach, w przepełnionych namiotach lub halach jest w stanie zarazić gruźlicą rocznie nawet dwudziestu zdrowych ludzi. Hamburski Abendblatt od dawna ostrzega, że potworna ciasnota w miejscach zamieszkania uchodźców, (z różnych powodów występujący) brak higieny zarówno osobistej, jak i publicznej (zbyt mało toalet jest przyczyna ich tragicznego stanu sanitarnego) oraz brak personelu powoduje, że nawet wirus zwykłej grypy może okazać się niebywale groźny i stać się przyczyną licznych epidemii.
Niemiecki lekarz i tabu.
Niemieccy lekarze wiedzą, na czym polega poprawność polityczną i niechętnie opowiadają o swoich problemach w pracy z uciekinierami. Ale do tutejszej prasy przedostała się wypowiedź czeskiej lekarki, która pracuje (być może pracowała) w jednym z monachijskich klinik. Z jej wypowiedzi wynika, że niemieccy lekarze są przepracowani i nie nadążają przyjmować chorych uchodźców. Czeska lekarka opowiada wręcz o wielkim chaosie w klinikach, ale także w szpitalach, a nawet w aptekach. Według jej słów – szturm uchodźców na te placówki w południowych Niemczech jest tak duży, że część z nich jest pilnowana przez policję. Również ona potwierdza tezę, że znaczna część lekarzy nie ma pojęcia jak leczyć wiele chorób, z jakimi przychodzą uchodźcy, a są to choroby, które w Europie nie są znane, ale także choroby weneryczne, AIDS, świerzb, czy wspomniana wcześniej gruźlica, a nawet w jednym przypadku stwierdzono trąd.
Ludzie sobie, a rząd sobie.
Coraz większa ilość społeczeństwa niemieckiego zaczyna dostrzegać niebezpieczeństwo związanie z tak wielką masą uciekinierów zalewającą ich kraj. Pomimo ciągle czynnej i agresywnej kampanii propagandowej w zasadzie we wszystkich mediach, ludzie jednak zaczynają protestować. W poniedziałek w Dreźnie kilkadziesiąt tysięcy obywateli wyszło na ulice w proteście przeciwko imigracyjnej polityce kanclerz Angeli Merkel, która swoim nierozsądnym gestem zaprosiła do Niemiec wszystkich uciekinierów. W pierwszą rocznicę swojego powstania ruch społeczny PEGIDA zorganizował w poniedziałek wieczorem na placu teatralnym w Dreźnie demonstrację przeciwko imigracyjnej polityce obecnego niemieckiego rządu. Tym razem sądząc po treści transparentów frustracja obywateli zmieniła się w złość do Angeli Merkel, którą demonstranci obwiniają za zaistnienie obecnej katastroficznej sytuacji. Doszło do tego, że jej rodacy nie tylko symbolicznie ubrali ją w MUNDUR SS-Mana”, ale coraz głośniej zaczęli domagać się jej dymisji.
Władza boi się ruchów społecznych.
Wystąpienie ministra spraw wewnętrznych Thomasa de Maiziere, który na kilka godzin przez początkiem demonstracji w Dreźnie nazwał jej organizatorów zatwardziałymi ekstremistami ze skrajnej prawicy (a w zasadzie należałoby to przetłumaczyć na zatwardziałych neonazistów) i zaapelował do obywateli, by trzymali się od nich z daleka, świadczy jedynie o bezsilności władzy, która nie potrafi inaczej wytłumaczyć swojego politycznego błędu w kwestii uchodźców, jak tylko poprzez demagogię i propagandę. Wszystkie media i agencje rządowe bezustannie pokazują Pegidę jako skrajną organizację neonazistowską, która jest rasistowska i ksenofobiczna. W rzeczywistości na wielu demonstracjach tej niby „ekstremy” spotkać można obok faktycznie prawdziwych skrajnych prawicowców, także rzesze normalnych ludzi, często z małymi dziećmi, którzy po prostu są zatroskani o swój kraj i o to, co z ich ojczyzny robi nieodpowiedzialny rząd i Bruksela.
Waldemar Maszewski.