Wicepremier i minister Infrastruktury i Rozwoju Elżbieta Bieńkowska, tuż przed zakończeniem swojej pracy w Polsce na specjalnie zwołanej konferencji prasowej rekomendowała swojej następczyni wprowadzenie elektronicznego systemu poboru opłat za przejazd polskimi autostradami samochodów osobowych.
Przypomnijmy tylko, że urzędnicy GDDKiA i resortu infrastruktury i rozwoju zerwali się w te wakacje do pracy nad nowym systemem poboru opłat w związku z kilometrowymi kolejkami, jakie pojawiły się przez punktami poboru opłat na autostradach i w konsekwencji postępującą wizerunkową klęską rządu. Sam premier Tusk na początku sierpnia, pośpiesznie zdecydował o zwolnieniu z opłat za przejazd autostradą A-1, ponieważ z błyskawicznie przeprowadzonych badań opinii publicznej, dotyczących korków na autostradach wyszło, że może to kosztować Platformę utratę kilku kolejnych punktów poparcia w sondażach i stąd ogłoszenie takiej decyzji (kosztowała ona nas wszystkich około 20 mln zł, bo tyle trzeba będzie przekazać z budżetu państwa na Fundusz Drogowy). Z niejasnych jednak powodów uwolnieni od stania w kilometrowych kolejkach na punktach poboru opłat, zostali tylko kierowcy samochodów jadących nad morze i znad morza (A-1), podczas gdy ci na autostradach A-4 i A-2 w dalszym ciągu stali w kolejkach godzinami i jeszcze za to stanie, słono płacili (mamy najwyższe w Europie opłaty za przejazd autostradami). A przecież wielogodzinne kolejki, miały miejsce wręcz regularnie na autostradzie A-4 pod Wrocławiem i Gliwicami, a także na autostradzie A-2 pod Poznaniem i Świeckiem.
Wieczne korki.
Rządzący próbowali udawać, że korki na autostradach, zaczęły się w miesiącach wakacyjnych i ich reakcja na nie jest wręcz błyskawiczna, ale przecież doskonale wiadomo, że ten problem narastał od 3 lat i pokazuje, że GDDKiA nie dała sobie kompletnie rady z zarządzaniem ruchem na płatnych odcinkach tych dróg. Każdy wakacyjny weekend, (ale kolejki były i wcześniej), zaczynał się od medialnych informacji o długości kolejek przed „bramkami”, na których albo pobiera się bilety, aby później przy zjeździe za autostrady zapłacić za przejechany odcinek albo też uiszcza się opłaty. Ponieważ natężenie ruchu w tym okresie, sięgało kilkudziesięciu tysięcy pojazdów na dobę, a pobór biletu albo jego opłacenie w zależności od tempa przeprowadzenia tych czynności, wynosi od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu sekund na jeden samochód, przed bramkami tworzyły się wielokilometrowe kolejki, w których rekordziści stali nawet 2 godziny (tak było na przykład regularnie na bramkach pod Wrocławiem na autostradzie A-4).
Przypomnijmy tylko, że wicepremier Bieńkowska, która miała wyjątkowe szczęście do wygłaszania bonmotów, rozsierdzających Polaków do białości (zimą o zamarzających i spóźniających się pociągach – „sorry taki mamy klimat”), wtedy wypaliła: „wszędzie w Europie gdzie są bramki, są korki, wczoraj sprawdzałam”. Teraz po kilku latach budowania na oddawanych odcinkach autostrad, całej infrastruktury „bramkowej” do poboru opłat (wydano na takie punkty poboru do tej pory około 1,5 mld zł), trzeba będzie to wszystko wyburzyć i wydać na zbudowanie nowego, tego elektronicznego systemu, kolejne pieniądze (szacuje się, że około1 mld zł). Każdy samochód korzystający z płatnych autostrad i dróg szybkiego ruchu, będzie musiał być wyposażony w specjalne urządzenie rejestrujące (tzw. OBU), najprawdopodobniej bezpłatne, a według szacunków resortu, cena pobierana za przejazd wynosiłaby około 10 groszy za kilometr.
Pozostaje wiele niejasności.
Tyle tylko, że nie bardzo wiadomo, w jaki sposób doprowadzić do wprowadzenia opłat o identycznej wysokości także na 3 odcinkach autostrad, których koncesjonariuszami są prywatne podmioty (na autostradzie A-2 spółka Autostrada Wielkopolska, na autostradzie A-4 spółka Stalexport i na autostradzie A-1, spółka GTC), ponieważ obecnie wynoszą one od 20 do 30 gorszy za kilometr, a ich wysokość jest wpisana do wieloletnich umów kredytowych, jakie zawarły te podmioty z kredytującymi ich inwestycje drogowe, bankami. Minister Bieńkowska na odchodne powiedziała, że ona wprowadziłaby system elektroniczny od 2016 roku, natomiast nie chce wyznaczać terminów swojej następczyni, więc wygląda na to, że polscy kierowcy jeszcze przez parę następnych lat, postoją w kolejkach na autostradowych bramkach.
Dla FP – Z. Kuźmiuk