Unijna przemoc instytucjonalna narzędziem neomarksizmu

Rozmowa z prof. Tomaszem Grzegorzem Grosse, politologiem, wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

2023-03-10_125653

Prof. Tomasz Grzegorz Grosse

Nie wydaje się być przypadkiem, że unijna przemoc instytucjonalna dotyka głównie te kraje, które najbardziej opierają się neomarksistowskiej rewolucji. Trudno bowiem skłonić prawnymi środkami do rzeczy sprzecznych z prawem, w tym przede wszystkim prawem naturalnym, o międzynarodowym nie wspominając. Jak Pan Profesor to ocenia?

Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: To dotyczy tzw. praworządności i europejskich wartości. Jesteśmy poddawani presji związanej z tym problemem. Natomiast z całą pewnością możemy założyć, że nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o prawo europejskie, którego zdaniem unijnych instytucji polskie władze nie przestrzegają. W grę mogą wchodzić również inne czynniki o charakterze politycznym, które powodują, że jesteśmy poddawani presji regulacyjnej. Konsekwencją tego jest wstrzymywanie unijnych funduszy dla Polski.

Jeśli chodzi o kwestie prawne, to czy nie jest tak, że mamy do czynienia z sytuacją niezdrowego dualizmu. Z jednej strony mamy nieszczelny system prawny w samej Unii Europejskiej, z drugiej mamy podwójne standardy – kluczowy jest tu ten potworek prawny w postaci Traktatu Lizbońskiego, gdzie nic nie jest doprecyzowane, a wszystko tak naprawdę jest uznaniowe. Czy to nie daje ideologom narzędzia dla forsowania ich postulatów?

Mamy tutaj do czynienia z kilkoma procesami. Prawo europejskie, zwłaszcza traktatowe w niektórych sprawach nie jest klarowne. Możemy też znaleźć przepisy, które mogą być w różny sposób interpretowane. Bardzo często instytucje unijne wykorzystują ten brak klarowności, albo różnorodność przepisów traktatowych do tego, żeby dokonywać ich interpretacji w taki sposób, żeby to stawiało na mocniejszej pozycji władze instytucji unijnych w stosunku do tych państw, które są poddawane presji politycznej. Bardzo często też traktat zastrzega pewne kompetencje do wyłącznych uprawnień państw członkowskich w jednym obszarze, ale na przykład w innym obszarze te kompetencje są już mieszane, albo instytucje unijne mają wręcz dużo więcej do powiedzenia niż instytucje narodowe. Do orzekania na przykład w sprawach zastrzeżonych do kompetencji narodowych wykorzystuje się podstawę prawną z tych obszarów, w których to instytucje unijne mogą kształtować swoją interpretację. Przykładem tego była chociażby sytuacja Węgier, kiedy węgierski rząd wprowadził prawo oświatowe zgodnie z traktatem, przynależne do kompetencji narodowych i zastrzegł, że szkolnictwo publiczne nie może być otwarte na szerzenie pewnych wartości lewicowych związanych przede wszystkim z kwestiami LGBT, ale Komisja Europejska postanowiła ingerować w tę węgierską ustawę na podstawie swobód na rynku wewnętrznym Unii Europejskiej. Wykorzystała więc możliwość ingerencji w obszarze, gdzie ma kompetencje, ale w sprawie, która zgodnie z traktatem nie powinna być przedmiotem ingerencji Komisji, jako że została pozostawiona władztwu narodowemu. Tego typu karkołomne czasami interpretacje są praktykowane w sytuacji, kiedy KE lub inne unijne instytucje za przyzwoleniem przynajmniej niektórych państw członkowskich dążą do poszerzenia swojej jurysdykcji w domenach, które wprawdzie nominalnie należą do państw członkowskich, ale z różnych powodów politycznych instytucje unijne chcą w nie ingerować i chcą je interpretować zgodnie z własnymi wartościami politycznymi.

A czy to nie jest tak, że ta działalność ultra vires – tak to bowiem należy nazwać mimo wszystkich pozorów, które chce zachować Komisja Europejska – nie staje się powoli jedną z głównych zasad działania, na jakich funkcjonuje Unia?

Przysłowie mówi: jeżeli chcesz uderzyć, kij się zawsze znajdzie. Jeżeli zatem po stronie decydentów w Europie Zachodniej jest wola polityczna i przyzwolenie na to, żeby na przykład grillować Polskę lub Węgry, to tego typu bardzo niekiedy karkołomne konstrukcje są praktykowane. Mało tego, w sytuacji zastrzeżeń polskich albo węgierskich polityków również Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który powinien rozstrzygać te wątpliwości, z reguły opowiada się za interpretacją rozszerzającą, czyli taką, która zwiększa władztwo instytucji unijnych w danej sprawie, ale jednocześnie jest podyktowana pewnym interesem politycznym, który w danej chwili powoduje, że chce się ukarać “nieprawomyślne” rządy narodowe, na przykład takie, które mają zupełnie odmienne podejście do wartości politycznych, niż tzw. mainstream w instytucjach unijnych.

Znamienne, że ta przemoc dotyka takich obszarów jak sądownictwo, czy wolność sumienia, czyli kluczowych dla zdrowego funkcjonowania społeczeństwa i jego elementarnych jednostek. Jakie mogą być tego konsekwencje?

To powoduje przede wszystkim bardzo przyspieszoną tendencję do zmieniania ustroju Unii Europejskiej w kierunku przesuwania kolejnych uprawnień do instytucji unijnych, zgodnie z ustrojem federalnym. Czyli wprowadza się podstawy państwa federalnego w Europie, ale bez zmian traktatowych, czyli bez jednomyślnej zgody państw członkowskich. To jest pierwsza praktyka. Druga praktyka polega na tym, że wysyła się bardzo wyraźny sygnał do wszystkich potencjalnych oponentów, państw członkowskich, że tak czy inaczej unijne instytucje znajdą paragraf na nieprawomyślnych polityków, lub nawet całe rządy narodowe. W związku z tym jakakolwiek potyczka czy konflikt z instytucjami unijnymi od samego początku jest skazany na przegraną. Tym samym uczy się wszystkich potencjalnych kontrrewolucjonistów, żeby potulnie podporządkowali się wyrokom Brukseli. Innymi słowy, tolerowali tę ekspansję kompetencyjną po stronie instytucji unijnych, która jest realizowana zarówno przez KE, PE, jak i TSUE.

To wygląda jak budowanie gruntu pod system totalitarny…

Przede wszystkim nad unijnymi instytucjami nie ma kontroli. Jeżeli jest wola polityczna – a ona zawsze istnieje – do jednostronnego poszerzania kompetencji przez instytucje unijne, a jeszcze dodatkowo ukarania tych wszystkich, których się określa mianem eurosceptyków, czyli tych, którzy mogliby stanąć na przeszkodzie temu procesowi, to rzeczywiście pewną wadą systemu jest to, że w gruncie rzeczy nie ma możliwości zweryfikowania tych działań i kontrolowania tych instytucji, czy one nie przekraczają swoich kompetencji, czy nie uzurpują sobie władzy w stosunku do państw narodowych. Po drugie, instytucje unijne coraz bardziej energicznie wkraczają w sferę wartości politycznych i interpretują je w sposób bardzo jednostronny, czyli zgodnie z lewicową aksjologią, a nawet do pewnego stopnia neomarksistowską, wrzucając, a na pewno nie tolerując wszystkich innych perspektyw politycznych, na przykład chadeckiej lub konserwatywnej, a w niektórych przypadkach nawet tradycyjnej myśli liberalnej. To wszystko powoduje, że rzeczywiście możemy mieć obawy, czy cały ten system choćby z tych dwóch powodów, które wymieniłem, nie zmierza coraz bardziej w stronę totalitarną.

W tej neomarksistowskiej rewolucji walka klas została zastąpiona najpierw walką płci, później zaś walką genderową czyli konstruktu rodzaju przynależności do sztucznie stworzonych kategorii quasi płci. Chodzi w niej o zniszczenie istoty ludzkiej w jej tożsamości. Czy przeniesienie tego na grunt prawny nie doprowadzi do ucisku i prześladowań?

Już mamy do pewnego stopnia tego typu praktykę. Sankcjonowane są rządy, które mają inną aksjologię, inne wartości polityczne, na przykład związane z myślą chadecką albo wartościami konserwatywnymi, które zupełnie inaczej traktują prawa człowieka, niż ma to miejsce w aksjologii lewicowej. W sytuacji, kiedy te rządy starają się bronić własnych poglądów politycznych, w normalnym systemie demokratycznym powinny być nie tylko tolerowane, ale wręcz aprobowane w momencie, kiedy mają polityczny mandat społeczeństwa. Jeżeli zamiast tej tolerancji, te rządy spotykają się z rozlicznymi sankcjami, to już mamy do czynienia z tym procederem, o którym pani wspomniała. Tym bardziej, że na forum Parlamentu Europejskiego te ugrupowania, które mają inny pomysł na wartości polityczne, albo inny pomysł na dalszy rozwój integracji europejskiej, są sankcjonowane w inny sposób, jak chociażby w taki, że zabrania się ich przedstawicielom obejmowania funkcji w PE, co wcześniej było nie do pomyślenia, a teraz jest coraz częściej praktykowane. Ci politycy są wręcz prześladowani tym bardziej, że coraz częściej pojawiają się głosy zarówno w UE, jak i w poszczególnych państwach członkowskich, żeby delegalizować te ugrupowania, które mają inne wartości polityczne i odwołują się chociażby do innego rozumienia istoty ludzkiej i innego rozumienia praw człowieka.

Ale też podejmowane są inne zabiegi w tym kierunku, jak chociażby wysunięte w zeszłym roku propozycje, podczas konferencji o przyszłości Europy, w tym między innymi obniżenie wieku dopuszczenia do głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Tutaj stosuje się akurat takie sztuczki wyborcze, które mają na celu zwiększenie poparcia wyborczego dla tych ugrupowań, które są w zgodzie z tymi wszystkimi ideami promowanymi na szczeblu unijnym. Wychodzi się z założenia, że młode pokolenie jest tak bardzo entuzjastycznie nastawione do lewicowych wartości i idei centralizacji Unii Europejskiej, że będzie je wspierało. Stąd też właśnie wywodzą się z głównego nurtu politycznego, od wielu dekad dominującego w Brukseli.

Jakie będą międzynarodowe skutki sankcjonowania przemocy instytucjonalnej jako narzędzia regulowania stosunków międzynarodowych?

Chodzi pani o reperkusje pozaeuropejskie?

Nie tylko, ale również.

Z jednej strony będziemy coraz częściej mieli do czynienia z pewną pasywnością czy apatią polityczną w Unii Europejskiej, z zachowaniem wręcz konformistycznym po stronie wielu polityków, którzy nie będą chcieli “kopać się z koniem”, a więc będą starali się dopasować do tego głównego nurtu politycznego zarówno jeśli chodzi o propozycje ustrojowe, jak i ideologiczne, ale też wszystkie inne merytoryczne w poszczególnych politykach publicznych. Z drugiej strony będzie jednak narastał opór, zarówno po stronie prawicowej, jak i lewicowej przeciwko tej presji instytucjonalnej, ale też aksjologicznej, która w tej chwili płynie z Brukseli. Z czasem ten opór powinien mieć charakter antysystemowy, czyli odrzucający Unię Europejską jako organizację. Do tej pory chciano naprawiać UE od wewnątrz, z czasem środowiska te odrzucą integrację i członkostwo w Unii Europejskiej. Natomiast z punktu widzenia zewnętrznego ta organizacja będzie przede wszystkim moim zdaniem marginalizowana nie tylko ze względu na sposób działania i wartości polityczne, które kształtuje, ale przede wszystkim ze względu na chroniczne kłopoty, kolejne kryzysy, które dotykają Europę i bardzo poważne turbulencje wewnętrzne, które będą wprost wynikać z tych wszystkich procesów, które omawiamy.
Tzw. wartości europejskie są odbierane przez inne cywilizacje jako pozór wartości i głęboka hipokryzja Europejczyków. W gruncie rzeczy współczesna cywilizacja europejska jest postrzegana jako skrajnie materialistyczna i pozbawiona duchowości.

Czy w związku z tym budowanie wspólnoty narodów w duchu Roberta Schumana powinno dokonywać się poza strukturami Unii Europejskiej, czy też należałoby przeczekać ten trudny okres i budować w ramach tych struktur?

To jest bardzo dobre pytanie. Natomiast tak naprawdę nadzieja na to, co do tej pory dominowało, czyli próbę naprawienia Unii Europejskiej, zreformowania tej instytucji niejako od wewnątrz, z biegiem czasu może być coraz bardziej płonna. To może oznaczać, że kraje, które myślą inaczej o przyszłości Europy, będą na różne sposoby coraz bardziej wypychane z Unii. Tak naprawdę będą musiały zastanowić się, co dalej robić, i czy nie tworzyć jakiegoś nowego ugrupowania regionalnego, które by zostało zbudowane w oparciu o zupełnie inne wartości i normy instytucjonalne, stwarzające dużo większą przestrzeń dla demokracji narodowych, ich kooperacji między równymi sobie państwami członkowskimi. Tym bardziej, że dotychczasowa Unia Europejska, która na naszych oczach staje się coraz bardziej scentralizowana, w gruncie rzeczy służy, jak to widzimy coraz wyraźniej, przede wszystkim interesom największych państw Europy Zachodniej, na czele z Niemcami. W związku z tym przykładowo kraje Europy Środkowo-Wschodniej będą musiały się zastanowić, czy dalej uczestniczyć w dotychczasowej integracji, która jest jednostronnie korzystna dla Niemiec i w coraz większym stopniu wzmacnia dominację Niemiec w Europie Środkowo-Wschodniej.

W tym momencie rodzi się kolejne pytanie, a mianowicie, czy można powiedzieć, że owa agresja instytucjonalna to współczesny odpowiednik agresji militarnej? Czy – idąc dalej tym tokiem rozumowania – można mówić o nowej definicji wojny, czy to za daleko idąca supozycja? W końcu chodzi o podporządkowanie społeczeństw i czerpanie zysków, zatem cele są tożsame z celami wojny jako takiej.

Niestety po raz kolejny w historii jesteśmy w krytycznym okresie pod względem geoekonomicznym, ale też instytucjonalnym – z dwóch stron. Z jednej strony mamy neoimperialną Rosję, która środkami militarnymi, ale też hybrydowymi stara się odzyskać własną strefę wpływów, nie tylko na Ukrainie i Białorusi, ale również w dużym stopniu jeżeli idzie o Europę Środkową. Z drugiej strony mamy coraz większą presję ze strony Europy Zachodniej, przede wszystkim Niemiec, które stosując metody instytucjonalne, ale również zależności ekonomiczne, starają się wzmocnić swoją pozycję geopolityczną i zależność Europy Środkowej od centrów w Europie Zachodniej. W wyniku wojny na Ukrainie i rosyjskiej agresji ta tendencja zyskała na znaczeniu, dlatego że wojna stworzyła pewną szansę dla zbudowania bardziej autonomicznej Europy Środkowo-Wschodniej w oparciu o nową architekturę systemu bezpieczeństwa, przede wszystkim wschodnią flankę NATO w bliskiej kooperacji z jednej strony z państwami nordyckimi – Szwecja, Finlandia – z drugiej anglosaskimi (Zjednoczone Królestwo, USA), z trzeciej – z Ukrainą. Ta nowa, rysująca się architektura bezpieczeństwa idzie w poprzek tym tendencjom instytucjonalnym, które dominują w Unii Europejskiej, a które polegają na instytucjonalnym, normatywnym podporządkowaniu Europy Środkowej centrom Europy Zachodniej. W związku z tym to nie jest przez przypadek, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy ta tendencja centralizacyjna i federalizacyjna w UE została wzmocniona, a jednocześnie na Polskę i na Węgry wywierana jest gigantyczna presja polityczna i regulacyjna, ale również finansowa, żeby zrezygnowały one ze swych aspiracji regionalnej autonomii i podporządkowały się temu dyktatowi instytucjonalnemu, płynącemu z Brukseli, ale tak naprawdę inspirowanemu w dużym stopniu z Berlina.

Z Berlina, który ma wspólne plany z Kremlem… Nazwijmy rzecz po imieniu.

Do pewnego stopnia ma pani rację, dlatego że zarówno Moskwa, jak i Berlin mają ten sam cel, czyli odbudować lub wzmocnić swoją strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej. Przy czym docelowo apetyty Rosji nie zatrzymają się – jak wszystko na to wskazuje – na granicach zewnętrznych Unii Europejskiej. W związku z tym wcześniej bądź później musiałoby dojść do rywalizacji pomiędzy Niemcami, a Federacją Rosyjską o Europę Środkową. W związku z tym moglibyśmy sądzić, że taki kruchy rozejm opierający się na podziale stref wpływów pomiędzy Niemcami a Rosją uległby w związku z tym załamaniu.
Uważam, że żyjemy w historycznej chwili. Jestem przekonany, że albo wykorzystamy tę chwilę do zbudowania własnej pozycji o charakterze geoekonomicznym, albo będziemy skazani na peryferie, bo w dzisiejszej Unii Europejskiej jesteśmy peryferią dla geostrategicznego bieguna usytuowanego w Berlinie i oczywiście Niemcy robią wszystko, żeby ten układ wzmocnić. Tym bardziej, że wojna na Ukrainie w sposób bardzo wyraźny tym układem zachwiała. Jeżeli przegapimy ten moment, to przez kolejne sto lub dwieście lat będziemy skazani na status peryferii. Przy czym nie ma żadnej pewności, że pod skrzydłami Berlina możemy liczyć na spokój, dlatego że w stosunkowo krótkim okresie czasu – jeżeli Rosja opanowała by Białoruś i Ukrainę – natychmiast wszedłby w konflikt z Rosją, jako że Rosja próbowałaby poszerzyć swoją domenę o Europę Środkową. Bylibyśmy zatem peryferiami, na których toczyłaby się walka pomiędzy Zachodem a Rosją, zatem stalibyśmy się polem bitwy w konflikcie militarnym.
Część polskich elit uważa, że jeżeli podporządkujemy się bez reszty przywództwu niemieckiemu, to będziemy bezpieczni, stabilni, a te kryzysy będą tylko przejściowe. Moim zdaniem jest to nieprawda, ponieważ imperializm rosyjski nie zakończy się na Białorusi i Ukrainie. Wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji pomiędzy Niemcami a Rosją o Europę Środkową. Ze względu na ekspansywność Rosji ten konflikt jest nieuchronny, a nie mamy pewności, czy Berlin będzie chciał walczyć o naszą przynależność do Zachodu, czy zgodzi się nas po prostu oddać w części, czy w całości pod panowanie rosyjskie.

Publikacja dzięki:

Magazyn Optyka Schumana (Schuman Optics Magazine)
wydawany przez Instytut Myśli Schumana