“W ciągu następnych 300 dni musimy dokończyć zadanie, jakie [Europejczycy - red.] nam powierzyli. Chciałabym podziękować tej Izbie za jej wiodącą rolę we wprowadzaniu najbardziej ambitnych przemian, jakie kiedykolwiek rozpoczęły się w Europie” – powiedziała Ursula von der Leyen przedstawiając obecny stan Unii Europejskiej. Mówiła również o wyzwaniach, jakie stawia przed UE historia, co oznacza, że środowiska lewicowo-liberalne dały sobie czas do przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego, aby zamknąć proces federalizacji pod egidą Niemiec.
“Nasza współczesna Unia to odzwierciedlenie wizji tych, którzy po II wojnie światowej marzyli o lepszej przyszłości. Przyszłości, w której Unia narodów, demokracji i ludzi pracowałaby razem, aby dzielić ze sobą pokój i dobrobyt” – perorowała przewodnicząca Komisji Europejskiej. Osoby pamiętające komunizm i przemówienia partyjnych dygnitarzy z pewnością dostrzegą w tych słowach podobieństwo do sowieckiej retoryki, jako że po pierwsze w UE nie mamy już do czynienia z demokracją, ale z oligarchią mocno skręcającą w kierunku totalitaryzmu. Po drugie, nie jest to już “unia narodów”, ale coraz bardziej dyktatura Niemiec. Po trzecie, nie cieszy się ona pokojem, ale jest targana permanentną wojną ideologiczną, która za cel obrała sobie resztki wizji Europy Schumana, w tym chrześcijaństwo i tradycyjne wartości. W imię rewolucyjnych, europejskich celów zapisanych w Agendzie 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju poprzez aborcję i eutanazję zabijani są ludzie, a dzieci deprawowane permisywnym nauczaniem seksualnym, niszczącym ich psychikę i naruszającym cielesność. Obywatele niszczeni są psychicznie i duchowo z użyciem całego wachlarza środków stosowanych przez bezwzględną inżynierię społeczną, której głównym celem jest zdeprecjonowanie osoby ludzkiej i sprowadzenie jej do poziomu zwierzęcia hodowlanego.
Również słowa o dobrobycie coraz bardziej mijają się z prawdą. Już bowiem widać, że system ETS, program Fit for 55 i całe to zielone szaleństwo to nic innego, jak tylko zbrodnia dokonywana na gospodarce, która już w tej chwili – a przecież nie wszystkie te rozwiązania zostały wprowadzone – doprowadziła do znacznego zubożenia społeczeństw państw europejskich. Wygenerowany sztucznie kryzys obliczony na przetransferowanie pieniędzy obywateli do wielkich korporacji będących graczami na rynku pozwoleń na emisję CO2 ma za zadanie uzależnienie tychże obywateli od wielkiego kapitału zgodnie z założeniami Altiero Spinelliego wyrażonymi w Manifeście z Ventotene. Do tego dochodzą: wysoki stopień inflacji, rosnące koszty życia, wzrost cen energii, recesja i wzrost kosztów produkcji, przy jednoczesnym spadku konkurencyjności unijnych towarów. To jednak nie wszystko. “Kolejną finansową ekstrawagancją jest wspólny dług w wysokości 800 mld euro do 2026 roku. My już wiemy, że przewidywania były błędne. Koszt tego wszystkiego będzie co najmniej dwukrotnie wyższy. Budżet UE jest w rozsypce: na dziś to 66 miliardów euro na minusie” – mówił podczas debaty w PE eurodeputowany Ryszard Legutko, odnosząc się do wystąpienia von der Leyen i funduszu NextGenerationEU. Na tym właśnie polegają owe “aspiracje” i “dobrobyt”, o których mówiła szefowa KE.
Odnosząc się do współczesnego stanu Europy, Ursula von der Leyen przekonywała, że “widzieliśmy narodziny geopolitycznej Unii – wspieranie Ukrainy, przeciwstawienie się rosyjskiej agresji, reagowanie na asertywne Chiny i inwestowanie w partnerstwa”. A jaka jest rzeczywistość? Nie istnieje żadna geopolityczna Unia, ale niedomknięty jeszcze projekt zawłaszczenia przez imperialne Niemcy państw zrzeszonych w UE. Na jego domknięcie – jak wynika ze słów szefowej KE – Niemcy dają sobie 300 dni.
Co do kwestii wspierania Ukrainy przez UE, to należy przypomnieć, że to właśnie unijna polityka energetyczna pozwoliła Władimirowi Putinowi na agresję na Ukrainę. I żadna refleksja nie przyszła nawet wówczas, gdy rosyjskie wojsko stało już na Ukraińskich granicach. Gdyby nie wysadzenie przez nieznanych sprawców gazociągów Nord Stream, UE nadal kupowała by od Rosji gaz, de facto finansując wspomnianą wyżej inwazję. Jeśli zaś chodzi o sankcje, to UE ociągała się z nimi tak długo, jak tylko mogła. Jak już je wprowadzała, to bardzo niechętnie i stopniowo, byleby tylko zbyt mocno nie uderzyć w reżim Putina. Być może gdyby nie twarde stanowisko Polski i krajów bałtyckich, sankcje w ogóle nie zostałyby nałożone. Takie było owo unijne “przeciwstawienie się rosyjskiej agresji”.
Również “reakcja UE na asertywne Chiny” jest delikatnie mówiąc daleka od oczekiwań. Przeniesienie produkcji do Chin, uzależnienie gospodarek od dostaw z tego kraju mocno uderzyły kraje członkowskie, co widać było nie tylko w obszarze rynku motoryzacyjnego. Co ciekawe, zamiast wyciągnąć wnioski i uruchomić produkcję z powrotem na obszarze Europy KE okłada resztki ocalałego przemysłu zielonymi podatkami, zmuszając go do przeniesienia produkcji poza obszar UE. Co więcej – brnie w zieloną transformację energetyczną, uzależniając tę branżę od Chin posiadających złoża litu, jak i zakłady produkujące panele fotowoltaiczne. Już w 2022 roku Międzynarodowa Agencja Energii ostrzegała, że Chiny kontrolują już 80 proc. rynku paneli fotowoltaicznych, a do 2025 roku może sięgnąć nawet 95 proc. Oznacza to, że mają możliwość narzucania odbiorcom z Europy cen na te produkty, podobnie zresztą jak wpływania na ceny metali ziem rzadkich. Mimo tego KE i inne unijne instytucje wymuszają na państwach członkowskich dekarbonizację, z której najwyraźniej wyłączyły Niemcy. Te ostatnie pozostają największym w Europie konsumentem węgla i sukcesywnie otwierają nowe kopalnie.
Środowiska lewicowo-liberalne dają sobie 300 dni na dokończenie rozpoczętego procesu federalizacji. Na przeszkodzie pod względem politycznym stoją przede wszystkim Polska i Węgry, ale niezależnie od tego, kto wygra październikowe wybory parlamentarne w Polsce tak skonstruowana Unia Europejska nie ma najmniejszych szans na przetrwanie, ponieważ czynniki odśrodkowe, z którymi się mierzy są zbyt silne, aby utrzymać ten neomarksistowski twór, jakim stała się od czasu odrzucenia rozwiązań proponowanych przez Roberta Schumana. Wiele z owych czynników już zostało wymienionych, ale do nich dojdzie jeszcze kwestia nielegalnych migrantów, która na dobre zdestabilizuje UE, oraz interesów narodowych państw, do przywódców których dotrze wreszcie, że w obecnie nie mamy do czynienia z żadną wspólnotą, ale ordynarnym podbojem z użyciem środków ekonomicznych, ideologicznych, prawnych i politycznych. Najlepszym dowodem na to jest propozycja, aby zrezygnować z jednomyślności przy tworzeniu nowego traktatu, co pozwoliłoby Niemcom na zlekceważenie sprzeciwu części państw członkowskich wobec aspiracji Berlina. Na to nie będzie zgody dużej części europejskich polityków i pozostaje mieć nadzieję, że nie dadzą się omamić pustymi obietnicami przedstawicieli Niemiec. Wówczas może się okazać, że część państw zdecyduje się przystąpić do federacji z Niemcami, a druga część będzie usiłowała stworzyć własne struktury wspólnotowe, ale już w oparciu o zdrową współpracę gospodarczą. Jest to niewątpliwie ogromna szansa dla Międzymorza, które prowadząc politykę równowagi i uwolnione od kagańca ideologów klimatycznych będzie mogło szybko rozwijać się nie tylko dzięki zastosowaniu nowoczesnych, zielonych technologii, ale również korzystając z posiadanych zasobów, w tym węgla kamiennego i gazu.
Czego można być pewnym, to że Niemcy nie zawahają się użyć przemocy dla zrealizowania swoich imperialnych wizji. Jeżeli jednak nawet uda im się na pewien czas dokończyć plany federalizacji, to i tak owa federacja nie będzie miała szans na utrzymanie się ze względu na zbyt wielkie napięcia wewnętrzne, które już obecnie są zauważalne, a które Niemcy ignorują. Niezależnie od tego jak rozwinie się sytuacja jest niemalże pewne, że mamy obecnie do czynienia z ostatnimi 300 dniami Unii Europejskiej. Jeżeli bowiem stanie się federacją, będzie już innym tworem niż określał to Traktat Lizboński. Jeżeli natomiast do tej federalizacji nie dojdzie, wspomniane przeze mnie napięcia i tak wymuszą przeformułowanie jej funkcjonowania, już w następnym rozdaniu powyborczym. Ma ona zatem jeszcze szansę wrócić do idei Roberta Schumana. Pytanie tylko, czy z tej szansy zechce skorzystać.
Anna Wiejak
Publikacja dzięki:
Magazyn Optyka Schumana (Schuman Optics Magazine)
wydawany przez Instytut Myśli Schumana.